…. zanim ktoś to za nas zrobi – ostrzega na najnowszej płycie Beneficjentów Splendoru zatytułowanej „Sellfie”, założyciel zespołu, Marcin Staniszewski. Na pewno wielu zdziwi tak mocny skręt autora „Dziewczynki z ulotkami” w stronę rapu, czy raczej hip-hopu, ale właściwie jako mistrz słowa nie miał wyjścia: dobry rap to przecież poezja, korzenie rymu i rytmu. Jednak nie należy spodziewać się po tym albumie typowej poezji blokersów, których zajmuje zbyt często problematyka ziomali, chlania i jarania. Elektronika tu też kłania się rytmom i bitom i na moment schodzi na plan dalszy, choć oczywiście nie do końca. Pojawiają się też gitary, piana, saksofon… Przesmaczne.
Mnie to nie dziwi. Staniszewski ma niestety (niestety dla bohaterów jego tekstów) wybitny dar do zabawy słowem i skojarzeń z najwyższej półki – pierwszy atak paniki porównuje do zanurzenia się pod wodę, aż po dno, a w „Sztuczkach”, „Autodissie” i „Nic mnie nie jara” jedzie dokładnie i bardzo równiutko po wszystkich – po naiwnych Polkach i Polakach-bufonach, jak również po mediach społecznościowych, wielbicielach Instagrama i po branży muzycznej:
(„Za dużo, za łatwo, zabierz to, nie cieszy mnie opcji miliard sto”).
Talent do przypieprzania każdemu jest oczywiście cenną umiejętnością w sztuce, szczególnie w polskiej rzeczywistości. Dlatego Staniszewski bez zbędnych ceregieli kopniakami wyznacza miejsce alternatywne politykom, klerowi, natchnionym dewotom, ogłupiałemu ciemnemu ludowi, no i sobie trochę też. A wszystko tak zabawnie się tu rymuje, nawet jak śpiewa czule o kwestiach damsko-męskich (niżej „Wściekły maj”, świetna piosenka do słów poety i dziennikarza Bartka Sadulskiego):
Ale myślę, że i tak miarą tekściarza, a w tym i muzyka, jest sytuacja, kiedy otwiera się całkowicie, a przy tym robi to tak błyskotliwie i totalnie, jak Marcin, właśnie tu, niżej, kiedy pisze (śpiewa) o swoim pierwszym ataku paniki:
„Mój pierwszy atak paniki, podobno od tej pory już zawsze będę czuł zera absolutnego na plecach łagodny powiew”.
Towarzyszy mu w tym niezwykle uzdolniona Basia Wrońska z Pustek i mroczne echo bitu, który zstępuje w głąb, bardzo powoli, jeszcze niżej, nisko, jak ten lęk, o którym tutaj mowa:
już nic nie bedzie takie jak dawniej,
jak teraz gdy jestem już duży,
bo strach ma nie tylko wielkie oczy,
lecz serce co szybko zastawki mruży/
zimne ręce, drżące myśli
poniżej poziomu morza
zjeżdżam swym małym batyskafem
głęboko jak tylko można
Oddycham za to bardzo płytko
i płytkie są moje sny
[…]
.