
Bardzo dawno temu przeglądałam książki Marguerite Duras, francuskiej pisarki. Robiłam to głównie pod kątem scenariuszy filmowych, opartych na jej powieściach, do mojego ulubionego „Hiroszima, moja miłość” i pięknego, skandalizującego (w 1992 roku, oczywiście) „Kochanka”. A poźniej także „Moderato cantabile”, sfilmowaną w 1960 roku przez Petera Brooka. Byłam zauroczona tymi filmami, miały w sobie słodycz, poezję i mrok dekadencji zarazem. Biła z nich jakaś aura ostateczności. Koniec, finito, ratunku, czarna ściana za życia. Zarazem bardzo dobrze opisywały naturę miłości, skazywały ją na trwanie i czasem na mękę, lecz także dawały nadzieję, że tylko ona może cokolwiek w nas zmienić. Łączyły miłość ze śmiercią, ale nie w dosłowny sposób, tylko w sferze poetyckiego wyobrażenia.
„Hiroszima, moja miłość”, reż. Alain Resnais, 1959 r.
Nie inaczej jest teraz z „Chorym na śmierć”, którego odkryłam dzięki znajomej malarce, i kupiłam sobie w sieci, wraz z „Moderato cantabile”, którego już zbyt dobrze nie pamiętałam. Mój egzemplarz „La maladie de la mort” pochodzi z 1997 roku, nowszych wydań brak i tej książki raczej nie kupicie w księgarni, nie ma jej też w warszawskich antykwariatach.
Słowo „śmierć” w tytule brzmi dobrze, ale też przewrotnie, bo wcale nie chodzi o tę dosłowną śmierć, chociaż…. – tak, książka jest o kimś, dla kogo brak uczuć i potrzeby bliskości równa się z byciem martwym za życia. Ten człowiek uświadamia sobie to bardzo powoli, w toku odkrywania kolejnych warstw intensywnej i krótkiej relacji.
O książce Duras napisała:
Moja niechęć do klasycznych opowieści miłosnych sprawiła, że w La maladie de la mort w ogóle nie interesuje mnie anegdota. Bezsilność mężczyzny wobec kobiety – przypadek, a może właśnie przyczyna miłości? Oto ta książka.
Mnie zachwycił język i atmosfera tej krótkiej powieści. Jest bardzo teatralna, wręcz dramaturgicznie skrojona pod scenę i w poetyckim posłowiu autorka pisze, jak wyobraża sobie tę właśnie scenę, scenografię i bohaterów. Tłumaczenie Belli Szwarcman-Czarnoty jest bardzo dobre, więc pozwolę sobie zacytować kilka fajnych fragmentów powieści, czyli dialogu kobiety i mężczyzny de facto. Role kobiety i mężczyzny można odwrócić zresztą, bardzo ciekawie by to zabrzmiało w sztuce teatralnej, kiedy to on tłumaczyłby jej naturę uczucia:
Pokój nieznacznie się rozjaśnia słonecznym blaskiem, jeszcze ciemnym.
Ona otwiera oczy, zamyka je. […] Pan nadal mówi, sam na świecie, tak, jak pan tego pragnie. Mówi pan, że milość zawsze wydawała się panu nie na miejscu; że nigdy pan nie pojął, zawsze unikał pan kochania, zawsze chciał pan mieć wolność niekochania. Mówi pan, że jest zgubiony. Mówi pan, że nie wie pan, jak, w czym się pan zgubił. […]
Pyta pan, jak uczucie kochania mogłoby powstać. Ona odpowiada panu: Może z jakiejś nagłej szczeliny w logice wszechświata. Mówi: na przykład z jakiegoś błędu. Mówi: nigdy z chcenia. Pyta pan: Czy uczucie kochania mogłoby powstać z innych jeszcze rzeczy? Błaga ją pan, żeby powiedziała. Ona mówi: Ze wszystkiego, z przelotu ptaka, ze snu, z marzenia sennego, z bliskości śmierci, ze słowa, ze zbrodni, z siebie, z siebie samego, nagle, nie wiadomo, jak.
Ten klimat, to rozdarcie i tę nagłość uczuć dobrze pokazują filmy, oparte na powieściach Duras. Oto polski plakat sprzed kilkudziesięciu lat do „Hiroszimy”, ładniejszy niż ten oryginalny, francuski:
Piękny tekst, dziękuję za przypomnienie tej autorki i tych filmów. Plakat <3.
PolubieniePolubienie
Kasiu, dziękuję, tak, ten plakat jest piękny 🙂
PolubieniePolubienie