Król nie–życia

image

 

 

Przepraszam. Zrobiło mi się niedobrze. Mam nawalone serce

/„Sowa, córka piekarza”, Marek Hłasko

Ech, Hłasko – świnia, nie pisarz, oraz Żyd, a nie Polak, jak twierdzą forumowicze różnych czołowych portali, ale jednak zawrócił mi w głowie kiedyś. Kiedy ukrywałam pomięty egzemplarz „Pięknych dwudziestoletnich” na kolanach, pod ławką, na polskim, zamiast brać żywo udział w lekcji o zapijających się na śmierć poetach francuskich, nie miałam jeszcze pojęcia, że to wszystko, o czym on pisze, a co tak pięknie się czyta i czym się upaja na długiej przerwie, to jest naprawdę, i totalnie na serio. Że to nie poza zblazowanego playboya, ale mięcho, rzyg, nerki, wątroba, oraz prawdziwe życie. I że można to przeżyć, tylko trzeba wyjść zza tej ławki na dłużej. Hłasko miał oczywiście na to lekarstwo:

Nie mam nawet zbliżonego pojęcia o literaturze ojczystej. Przypuszczam, iż zawdzięczam to nauczycielom polskiego, którzy dręczyli mnie zawsze klasycznym pytaniem: „Co poeta miał na myśli?”; wstrętu do czytania „Pana Tadeusza” nie mogę przemóc nawet i dziś. Nauczanie literatury w szkole powinno być karane kryminałem.

A potem zrobiłam się od razu strasznie cyniczna (jak niektórzy jego bohaterowie), a więc i Hłasko, i Hemingway, i Bukowski, i Stachura nawet – wszyscy oni poszli w błoto. Uznałam (a raczej moja ambicja), że lepsze przykłady czucia i myślenia (w tym emigracyjnego) znajdę u Wata, Jeleńskiego, Gombrowicza, Mrożka, Czapskiego, Giedroycia. Żałuję, bo gdybym dłużej i mocniej wierzyła w takie „życiopisanie”, jak Hłaskowe, może szybciej dałabym sobie przyzwolenie na myślenie, że tworzenie, i w ogóle wszystko, co ważne w życiu, ma prawo, a wręcz musi brać się z uczuć, a nie ze zdrowego rozsądku i erudycji. I wszyscy ci, którzy wciąż skrzeczą o zdrowym rozsądku, mogą się tak samo pomylić, albo nawet jeszcze bardziej od twojej własnej intuicji. Może też zapamiętałabym smutnego i prawdziwego Hłaskę, jak mówił:

„A ja nie lubię światła; lubię ciemność, która uwalnia nas od naszych twarzy i od naszych cieni” /„Drugie zabicie psa”.

Z wtedy pamiętam tylko, że za wszelką cenę nie chciałam stać się „Krystyną”. Czuję teraz, że jeszcze wciąż chyba nie – że jeszcze mi się udaje przed nią uciec. Ale gdzieś tam czai się przeświadczenie, że może coś przegapiłam, bo nikt przecież nie umknął przed Hłaski świdrującym wzrokiem i brutalną frazą. Opisał każdy typ ludzki, dostawało się przecież po ryju po równo kierowcom ciężarówek, partyjnym biurwom („Piękni dwudziestoletni”), kurwom i pisarzom, więc i zatracona Krystyna musi mieć swój odpowiednik życiowy. Skąd Hłasko znał te „Krystyny”? Gdzie je spotkał, ile ich było, że mogły dać tak prawdziwy opis?:

Ty jesteś tak zwana mądra kobieta, o ile takie istnieją. To znaczy najbardziej nieszczęśliwa. Dlatego, że jesteś mądra. Że wszystko rozumiesz, że wszystko wybaczasz, że wszystko potrafisz mądrze ustawić. Za mądrość płaci się cierpieniem, Krystyno. Biedne nieszczęśliwe, mądre kobiety. Żal mi was, bo prawie zawsze giniecie przez głupców. Jesteś mądra Krystyno. Jesteś piekielnie mądra, ty idiotko.

Z zajeżdżonych wtedy przeze mnie 6-tomowych „Utworów wybranych” najbardziej lubiłam „Ósmy dzień tygodnia” (szumnie przeniesiony na ekran, do którego to dzieła filmowego Hłasko się nie przyznał i kazał wycofać z niego swoje nazwisko), z opowiadań – „Odlatujemy w niebo” i „Amor nie przyszedł dziś wieczorem” (o, Panie! – genialne dialogi i wyczucie języka), bezdennie rozpaczliwe „Listy”, słynnego „Nawróconego w Jaffie” i „Palcie ryż”, pisane (wydawałoby się) już z pozycji przeżartego alkoholem brutala, bawidamka i bywalca emigracyjnych salonów. W opowiadaniach izraelskich kreuje się nawet na alfonsa, zręcznie sterującego uwieszonymi na nim panienkami. To oczywista fikcja, ale też i jego ulubiona prowokacja  – wcześniej o tym mówił tak:

Napisałem opowiadanie „Cmentarze„; opowiadanie dziecinne i nieudane; ale postanowiłem zbudować je na faktach autentycznych, gdyż jeszcze wtedy nie wiedziałem, że w prozie liczy się nie fakt, a tylko prawdziwe zmyślenie.

/„Piękni dwudziestoletni”, Marek Hłasko

Tymczasem to głównie jego listy są dowodem tragicznej przemiany Hłaski, dowodem na to, że talentów najczęściej nie da się uratować przed nimi samymi. Wszystko, co najważniejsze o nim z listów – to na pewno są: świetna fraza, absolutny słuch językowy i najprawdziwsza, najbardziej zmaltretowana literatura o próbie wyrwania się z życia, jakie znamy. Nie pamiętam naprawdę zbyt wielu pisarzy XX w., którzy o elementarnych, wręcz podstawowych uczuciach i skojarzeniach pisaliby w tak zawstydzająco prosty, może i naiwny, ale zarazem trafny sposób, tak, że się z miejsca łagodniało i trudno było protestować. No, bo jak można o, tu, na przykład, przy tym banale, powiedzieć twardo „nie”?:

Każde marzenie – odpowiadała mi matka – jest uczciwe. Samo słowo MARZENIE jest uczciwe. Nieuczciwe mogą być myśli, pragnienia, dążenia, lecz marzenie pozostanie czyste, nawet wtedy, kiedy inni wdepczą ci je w błoto.

/„Pierwszy krok w chmurach”

A przecież to lżejszy Hłasko, jeszcze nie poturbowany przez Stany i wódę, nie zawiedziony, że mu się nie spełnił „american dream”, mocnym krokiem idący przez Polskę (a potem i Europę). Był też, rzecz jasna, Hłasko miłosny, lekką ręką szafujący wyznaniami i oświadczynami, zdobywający i uciekający od kobiet i piorący je po pięknych buźkach – jak swoją żonę Sonję. Powiedziała w książce (o tym, jak to było być żoną Hłaski), że nawet ona wiedziała, że ktoś inny był miłością jego życia (H.G. – w „Listach” i artykułach o tym więcej). Pewnie po to były mu potrzebne te wszystkie kobiety potem, żeby z emfazą móc stwierdzić, że „wielka miłość zdarza się w życiu tylko raz, wszystko, co następuje potem, jest tylko szukaniem tej utraconej miłości”.

Oraz to
przyznaję, dość naiwne, albo nawet żałosne, jak się czyta pierwszy raz. Ale jak się przeczyta, to potem jednak jest już trudne do odzobaczenia i odwołania. Gdy to pisał, był dojrzałym facetem. Może więc mu wybaczmy te wszystkie świństwa, popatrzmy jak na człowieka i zwolnijmy na moment z funkcji Jamesa Deana polskiej literatury:

„Kiedyś może skończy się ten hałas i terror, ale twoja miłość i twoje serce zostanie. I te parę dni, które spędziliśmy ze sobą. To tak, kiedy czasami budują dom i przyjdzie dziecko. I dotknie wilgotnego betonu ręką. Potem w domu mieszkają ludzie, rodzą się i umierają i przychodzą nowi, ale ten mały ślad ręki zostaje na zawsze. To chyba jakoś tak… Nie umiem pisać o miłości”.