Poetyka nicości

Wstyd

Duet z Torunia o wdzięcznej nazwie Wstyd wypuścił nader ciekawą płytę. Album „Polskie obozy życia” jest zapisem dźwiękowo-słownej eskapady, która stawia ich twórców w jednym rzędzie z takimi artystami jak Piksele (zespół założony przez poetę Wojciecha Brzoskę), duet Trzaska-Stasiuk, bydgoskie Variete pod przywództwem Grzegorza Kaźmierczaka czy Świetliki z Marcinem Świetlickim. Kluczem do odczytania tej poetycko-muzycznej kolaboracji poety Rafała Derdy i multiinstrumentalisty Lecha Nienartowicza jest oczywiście fakt, że jest to poezja, recytowana czy też lepiej – puszczona swobodnie między dźwięki.

Mamy do czynienia ze słowem, które przedziera się niejako – dosłownie – w gąszczu przeróżnych eksperymentów melodyczno-rytmicznych. Poetic noise – mówią o sobie ci dwaj twórcy. I tak w rzeczy samej jest. Dostajemy zbiór można rzecz surowych, luźno powiązanych brzmień, rozrzedzonych tylko z lekka przez poezję. Poezję, którą – od razu zaznaczmy – należy docenić za jej walory językowe, za głębię przekazu czysto słownego, w warstwie lirycznej nie naśladującego, a raczej stanowiącego odrębny i oryginalny trop w młodej poezji polskiej.

Rafał Derda (rocznik ’78) swój poprzedni tomik, zatytułowany „Piąte”, opublikował blisko 9 lat temu. Przez ten czas, jak widać, przeszedł sporą zmianę. Wiersze zamieszczone w tomie „Polskie obozy życia” są w ogóle trudne do dopasowania do jakiejkolwiek muzyki. A jednak tej dwójce udaje się w bardzo ciekawy sposób połączyć skąpane w noisowym tle pojedyncze, eksperymentatorskie dźwięki ze słowem. Wszystko łączy w spójną całość stylistyka i charakterystyczne obrazowanie tych strof.

W poezji Derdy widać jego społeczne – czy też antyspołeczne, utopijne wyobrażenie kawałka polskiej rzeczywistości, w jakim żyjemy („W tym antyludzkim państwie I”, „Barszcz Dąbrowskiego”). Dowcipnie i błyskotliwie puentuje świat polskiej giełdy, prekariatu, lewicy, bieżączki społecznej i politycznej, a także swój („Traktat”, „Wychowanie w duchu nieobecności”). Prywatne, czy też półprywatne rysuje zaledwie cienką kreską, jak w moim ulubionym „Kiedy zero było dziewięć” albo w „Czyli nigdzie”. Jest tu też ohyda ciała, cierpienia, niemocy, nicości życia, w którym „indycze żołądki dają się gładko trawić/szpik daje się wysysać uszy daje się zmielić” – co może być w ogóle kluczem do twórczości tego poety.

Podoba mi się także muzyka, choć umówmy się – nie sposób jej tu rozpatrywać w oderwaniu od słowa. Rafał Derda i Lech Nienartowicz używają wszelakiego „żywego” i eksperymentatorskiego instrumentarium, wykorzystując przy tym np. nagrania terenowe. Ten gen eksperymentu widać tu od „A” do „Z”, w całym jakże ambitnym, udanym projekcie.

Niemniej jednak, aż żal, że podobne płyty giną wśród innych, bardziej może nośnych, czy nawet komercyjnych produkcji eksperymentalnych. Aaa, zastanawiacie się zapewne, skąd nazwa duetu? Piszą o sobie tak: „My się wstydzimy, że gramy, wy się wstydzicie, że słuchacie”. Można to odczytać przewrotnie: „wstyd nie słyszeć o nich i wstyd nie słuchać”. Nicość, dekonstrukcja, hałas – czy może być lepsza rekomendacja na ten spowity w cieniach i mrokach grudzień?

Wstyd

„Polskie obozy życia”, Wstyd, wyd. 2022, Jvdasz Iskariota, Bydgoszcz

https://wstyd.bandcamp.com/

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s