Podsumowanie literackie 2018 roku

olga tokarczuk

Olga Tokarczuk

Wprawdzie 2018 już za nami, ale czas podsumowań jeszcze się nie zakończył, bo do ostatniej chwili ukazywały się książki ważne i ważniejsze. Wybrałam kilka, co do których jestem pewna, że dokonują pewnego wyłomu w naszym myśleniu o świecie i o nas samych. Jest w nich wszystko co być powinno w dobrej literaturze: miłość, śmierć, rozpacz, utrata, smutek, tęsknota, kawał historii, groteska, a nawet horror. Te, które ominęłam, też są świetne, ale prawdopodobnie nie na tyle, by nami wstrząsnąć. A te książki – wierzę w to – to potrafią. Kolejność przypadkowa – voila!

 

malgorzata rejmer

„Błoto słodsze niż miód. Głosy komunistycznej Albanii”, Małgorzata Rejmer, wyd. Czarne

Z niezwykłą, rzecz by można poetycką czułością opisuje Rejmer Albanię czasów Envera Hoxhy i Albańczyków – ludzi schwytanych w pułapkę reżimu. To właśnie o tym, trwającym niemal 50 lat okresie rządów Hoxhy, i o postępującej izolacji jego poddanych pisze Rejmer.

Ale myliłby się ten, kto by pomyślał, że to li-tylko książka historyczna. Małgorzata Rejmer daje w niej głos ofiarom tyranii komunistycznego przywódcy, którym w jakiś cudowny sposób, jak i innym zamkniętym za żelazną kurtyną, udało się pokonać obezwładniający izolacjonizm systemu i przetrwać prześladowania. To swoisty reportaż o bólu i cierpieniu tych, którzy bez momentów odwilży starali się przeżyć na co dzień w Albanii.

Jakiej prawdy uniwersalnej dowiadujemy się z tej książki? Ano takiej, że strach, krzywda i poczucie zagrożenia w różnych systemach politycznych mają jedno oblicze – właśnie takie, jak naszkicowała autorka tej poruszającej książki. Do tego dochodzi język – na poły poetycki, na poły reportażowy, pozbawiony zbędnego patosu, opisujący ból i strach w sposób, który musi zostać wysłuchany, choćby dzieliły nas od tamtejszej rzeczywistości tysiące kilometrów i lata świetlne doświadczeń. W tym literackim reportażu świetnie broni się właśnie język. Rejmer nie ukrywa, że pragnie zuniwersalizować opisywane doświadczenie. Pisze, że ocaleniem od zniewolenia może być tylko drugi człowiek i choćby skrawek jego solidarności. Czyż nie brzmi to nam znajomo?

 

 

tokarczuk_1

„Opowiadania bizarne”, „Bieguni” (Nagroda Bookera), Olga Tokarczuk, Wydawnictwo Literackie:

2018 r. to dla Olgi Tokarczuk przede wszystkim wielki triumf w postaci międzynarodowej nagrody Booker Prize i nominacji do National Book Award. Pierwszą z tych nagród Tokarczuk zdobyła dzięki przekładowi „Biegunów” czyli „Flights” w mistrzowskim tłumaczeniu Jennifer Croft. Wystarczy dodać, że tegoroczny polski nakład tej powieści, wydanej przecież przed 11 laty, przekroczył  już 100 tys. egzemplarzy – co oznacza wielki sukces.

Tokarczuk to obecnie jedyna polska pisarka tak znana na Zachodzie, która podejmuje w swoich książkach problematykę ucieczki do wolności i pęknięcia między powinnością bycia tu i teraz a oddawaniu się podróżom – wszystko jedno, czy tym rzeczywistym, czy tym w naszej głowie. Podróże stwarzają jedyną w swoim rodzaju potrzebę iluzji na prywatny użytek, bycia trochę bardziej na bakier ze sobą. Pisarka dołącza do grona tych pisarzy zachodnich, którzy poruszają tematykę wykluczenia i migracji – oczywiście na swój, poetycki sposób. Prawdopodobnie to stało się przyczyną, dla której Tokarczuk doceniono na niwie międzynarodowej.

Do takich książek jak „Bieguni” czy „Księgi Jakubowe” dołączyły w tym roku „Opowiadania bizarne”, czyli zbiór mniejszych form prozatorskich Tokarczuk, długo wyczekiwany. Czego tu nie ma! Jest fantastyka, zmiksowana z przeszłością i przyszłością, jest też pewna forma groteski i przerysowania. Nie sposób przykładać do tej książki miary normalności i zwykłości. Tokarczuk podróżuje po manowcach pewnych doświadczeń i strachów, przy czym wciąż pozostaje zakorzeniona we współczesności, w tym, co nas dopiero czeka. Naprawdę są to zaskakujące opowiadania, jak zapewnia wydawca, dzięki którym zupełnie inaczej patrzymy na to, co nas otacza.

 

ostrowska

„Przemilczane. Seksualna praca przymusowa w czasie II wojny światowej”, Joanna Ostrowska, Wydawnictwo Marginesy

Książką tą mierzymy się z kolejnym tabu w naszej kulturze – pracą seksualną kobiet. Do tej pory nie było na nią miejsca w popularnym dyskursie. Milczała o nich prasa, brakowało wystaw i książek, które dotykałyby problematyki przymusowej pracy seksualnej. Jest z tym tematem trochę tak, jak z tematem słynnych comfort women – kobiet zmuszanych do świadczenia usług seksualnych Japończykom w czasie wojny. Japonia do dziś nie uporała się z tym problemem, oficjalne źródła rządowe próbują nawet zaprzeczać, że do takiej pracy dochodziło.

U nas temat ten podjęła Joanna Ostrowska, która z pasją naukowczyni, ale też i feministki odkrywa przed nami kolejne karty tej mrocznej historii. Rekonstruuje miarę opresji, a także system podległości, w które w czasie wojny zostały wplątane kobiety. Jedną z przyczyn, dla której wciąż pozostawało to tabu była ta, z powodu której uważano, że te kobiety były pozbawione wszelkiej moralności lub, że pochodziły z nizin społecznych.

Ostrowska umiejętnie prowadzi nas przez labirynty ucisku, bólu, strachu, wyparcia, pokazując, ze kobiety, zmuszane do pracy seksualnej skrzywdzono podwójnie – raz poprzez stworzenie systemu opresji, po raz kolejny zaś poprzez ich wyparcie ze świadomości społecznej. Udaje jej się zebrać skrawki wspomnień, zdań, nielicznych dokumentów, jakie zostały z tamtych czasów, udowadniając zarazem, że w ten sposób przefiltrowane, mają one wpływ na życie kobiet współczesnych.

Jej tytaniczna praca odsłania przed nami nieznane, mroczne historie, pokazując, że mamy wpływ na ich przyswajanie, na to, co z tą wiedzą zrobimy. Obyśmy dobrze spożytkowali ten dar.

­­

 

saunders

„Lincoln w Bardo”, George Saunders, wyd. Znak

Akcja ma miejsce 25 lutego 1862 roku na waszyngtońskim cmentarzu, gdzie dopiero co pochowano Williego Lincolna, zmarłego na tyfus jedenastoletniego syna Abrahama, prezydenta USA. Gdy chłopiec, a po nim jego ojciec, przybywa do tytułowego bardo, wokół niego zbierają się duchy umarłych i rozpoczynają dysputę, która potrwa całą noc.

Następuje wyparcie – duchy umarłych nie wierzą w to, że umarły. Sądzą, że są czymś w rodzaju na wpół zwiędnietych ciał, do których życie może jeszcze – wierzą w to – powrócić. Zamiast trumien mają więc szpitalne skrzynie, podobnie i cały cmentarz przeistacza się w ich opowieściach w gigantyczny szpital-lazaret. Monologi duchów to w istocie krótkie opowiadania, które skrzą się dowcipem i czarnym humorem. Jest w nich też mnóstwo bólu i cierpienia, tęsknoty za dotykiem ludzkiego ciała i za rozmową.

Podobnie rzecz ma się z synem prezydenta Lincolna, Williem. Willie nie chce wierzyć w swoją śmierć, czeka, aż przyjdzie do niego ukochany ojciec. By nie powielać losu współtowarzyszy, a co za tym idzie uciec przeznaczeniu, Willie musi zaaprobować fakt, że został oddzielony od ojca, czyli umarł. Dialogi te tworzą głosy bliskie naszym „Dziadom”.

A co nam pokazuje Saunders tą swoją pierwszą książką (bo to debiut jest, i jakże błyskotliwy!)? Pokazuje, że w pisaniu chodzi o to, żeby mierzyć się z prawdą, pisząc niewiarygodne historie niemanierycznie, ale z dużą dozą nieprawdopodobieństwa i w aurze niezwykłości. Pokazuje też, że najlepiej opowiada się fikcyjne historie, bazując na realizmie przedstawionych dialogów.

Bo jakże realne są przedstawione postaci: żołnierz, zhańbiony urzędnik, morderca, ofiara gwałtu, narzekający naukowiec, młody mężczyzna, który próbował się zabić po tym, jak został odtrącony przez innego mężczyznę, myśliwy, który zabijał niedźwiedzie i jelenie, matka trzech córek, starszy pan, którego uderzyła w głowę spadająca deska i zmarł zanim się przespał ze swoją młodą, piękną żoną. I Willie – ofiara tyfusu, cudowne dziecko, które odeszło za wcześnie.

Książką tą Saunders udowadnia, że potrafi też świetnie i czule pisać o miłości: z lekkim dotknięciem humoru, na niezłym spidzie, bez popadania w tanią nostalgię czy sentymentalizm. Najlepsza książka tego roku.

 

bielawski

Dom z dwiema wieżami, Maciej Zaremba Bielawski, Wydawnictwo Karakter

Książka polskiego emigranta jest wyjątkowa z trzech przyczyn: językowej (brawa dla wirtuozerskiego przekładu ze szwedzkiego autorstwa Mariusza Kalinowskiego), konstrukcyjnej i tematycznej – opowiada o polskim antysemityzmie. Zaremba Bielawski musiał wyemigrować z Polski po 1968 r. wraz rodzicami, dwójką psychiatrów żydowskiego pochodzenia.

Miał wówczas 18 lat i do tej pory nie przetrawił tej historii w sobie. Okazją stał się dopiero „Dom z dwiema wieżami” – monumentalna, głęboko prywatna powieść o historii bohatera, jak i polskiej historii. W książce tej reporter składa bowiem ze sobą kilka równoległych opowieści, które razem dają obraz samego siebie – samego Zarembę Bielawskiego.

Fikcja miesza się tu z dokumentami, przeszłość i fakty z niej utkane oraz domysły pokazują jak w soczewce historię Polski, którą przecież tak dobrze znamy. Ale autor kontrapunktycznie uzupełnia tę historię o prywatną i tę polskiego antysemityzmu.

Niczym rasowy śledczy odsłania karty mrocznej historii, praktycznie palcem pokazując winowajców – antysemicką nagonkę, która niczym za dotknięciem magicznej różdżki przeistacza się w ponurą rzeczywistość. Plus jak to jest napisane! Ukłony dla autora.

 

szczygiel

„Nie ma”, Mariusz Szczygieł, wyd. Fundacja Instytut Reportażu (Dowody na Istnienie)

Reportaże, eseje, opowiadania i zwierzenia. Czyli niemal – autobiografia! Według Szczygła już sam wybór tematu mówi coś o reportażyście, nie da się tego przykryć żadnymi innymi faktami. Co mówi o Szczygle wybór tematu? Że miał nieprzepracowaną traumę? Możliwe.

Ale najciekawsze jest to, jak „Nie ma” traktuje pewne tematy u Szczygła od dawna  obecne – jak choćby prywatne związki autora, czy pewne skłonności samolubne, fakt samego pisania i jego mocy terapeutycznych, czy najważniejsze – związku prawdy z fikcją w książkach. Szczygieł po raz pierwszy od dawna w tej właśnie książce zadaje proste pytania o prawdę w literaturze. Już wcześniej się do tego przymierzał, czego dowodem była książka „Projekt:Prawda”.

Ale tu wybrzmiewa to z całą mocą, deklasując wszystkie wcześniejsze problemy jakie sceptyczni czytelnicy mogli mieć z książkami Szczygła. A o czym jest to książka? O nie ma – o tym momencie kiedy zostajemy sami, bez ukochanych osób, i odczuwamy dojmującą pustkę. Pięknie autor pisze o śmierci. Ludzi zmarłych nie ma i nie możemy nic na to poradzić. Oprócz tego jednak „Nie ma” opowiada o ma – czyli o tym, co nam zostaje.

Najważniejsze jest zaś to, że jest to też książka o miłości i o tęsknocie. Być może jest to też najlepsza książka Mariusza Szczygła i bez wątpienia – jego wielki sukces, nakierowany na zwykłego, szarego, zjadacza liter, który między wierszami, między dobrego rodzaju literackim napięciem i autobiograficznymi tropami będzie, myślę, potrafił uszczknąć z tego coś dla siebie.

 

grzebalkowska

„Komeda”, Magdalena Grzebałkowska, wyd. Znak

Znacie to uczucie, gdy już prawie wyobraziliście sobie coś w sposób doskonały, a nagle wam to umyka? Otóż Grzebałkowska sprawia, że nie umyka. Autorka zebrała gigantyczny „materiał dowodowy” o jednym z najwybitniejszych polskich jazzmanów, legendzie swojego czasu, co imponuje, ale też imponuje sposób podania tego materiału.

Pochodząca ze znakomitej szkoły reportażu „Gazety Wyborczej” i „Dużego Formatu” Grzebałkowska potrafi pokazywać zdaniami całe obrazy, ogląda je przed podaniem nam z każdej strony, unikając tworzenia fikcji, patosu i całej masy zbędnych metafor. Unika kiczu, unika opowiadania o niczym, unika zbędnego przyczynkarstwa, sprawiając, ze historia o Komedzie dzieje się tu i teraz, w naszym mieszkaniu, w dodatku tak świetnie opowiedziana, jakbyśmy sami mieli za chwilę wziąć udział w pochodzie pierwszomajowym w 1956 roku, albo uczestniczyć w ostatnich chwilach życia Komedy.

I tu myśl prywatna o bohaterze tej historii – widocznie tak mamy w żyłach, my Polacy, że tracimy co najważniejszych naszych artystów przedwcześnie. Ile jeszcze ścieżek, takich jak ta do „Dziecka Rosemary” mógłby napisać Komeda, ile zespołów mógłby poprowadzić, ilu jazzmanów rozkwitłoby jeszcze pod jego batutą, tak, jak rozkwitł np. Tomasz Stańko, gdyby nie głupi wypadek – śmierć najbanalniejsza z możliwych. Lektura obowiązkowa dla każdego dobrego Polaka.

 

devi

„Zielone sari”, Ananda Devi, wyd. W Podwórku

Ta książka to przykre i bolesne świadectwo odmawiania kobiecie podmiotowości w patriarchalnym świecie. I rozprawa z różnymi rodzajami przemocy.

Dom w samym środku Mauritiusa. Na łożu śmierci – stary doktor. Wokół niego trzy kobiety: córka wnuczka i duch żony. Śmierć tej ostatniej przed laty stała się skrzętnie przemilczaną tajemnicą. Doktor przez całe życie był rodzinnym tyranem. Teraz, umierając, próbuje podjąć i odtworzyć dawną uprzywilejowaną rolę patriarchalnego despoty. Dzieje się to poprzez wspomnienia, rozmowy i monologi starca.

W tej mrocznej historii chodzi o szowinizm, o pokazanie konstrukcji mentalnej pogardy i o to, że tuż przed śmiercią starego role nagle się odwracają. Nagle z tyrana doktor przemienia się w pionka w grze zemsty. To też symboliczna opowieść o tym, jak tracimy swoje ego w momencie pożegnania się z życiem. Devi daje nam opcję: nienawidzimy tego chorobliwego tyrana, ale jednocześnie zastanawiamy się nad tym, czy mamy prawo nienawidzić człowieka, czy tylko jego ukształtowanej w różnych okolicznościach natury.

Bohater książki jest rozpaczliwie starającym się trzymać swoich twardych zasad egocentrykiem, który nie okazuje empatii nikomu, nawet tym, z którymi przyszło mu się zetknąć na swojej zawodowej drodze. Nie okazał jej też zmarłej żonie. Przez swój upór nie jest w stanie zmierzyć się, skonfrontować z gotowymi do tego córką i wnuczką. W traumie tej rodziny nie ma miejsca na ucieczkę od tych zasad, ustanowionych przez doktora. Nie ma też możliwości porozumienia, bo zasady te ustanawiały twarde rządy męskiej ręki.

Każdego dnia kobiety, coraz bardziej oddalające się od tyrana, doznawały jego dominacji i przemocy z jego strony. „Zielone sari” to też rozprawa z samą patriarchalną kulturą Mauritiusa, które tło społeczne i historyczne wyspy nakłada się na tę oryginalną narrację i daje nam do zrozumienia, że w korzeniach chodzi też o symbole, które występują w książce.

Autorka pisze o tym, jak iluzyjne może być człowieczeństwo, gdy w sytuacji totalnego poniżenia można uznać się za kogoś lepszego od innych. I jak opresyjna jest kultura, która pozwala na to, by krzywdzić tych, których powinniśmy kochać najbardziej. Absolutne mistrzostwo pod względem języka i lektura obowiązkowa, niemal jak książki Coetzeego.

„Zielone sari” jest pierwszą powieścią Anandy Devi, przełożoną na polski. Zalicza się ją do najważniejszych utworów maurytyjskiej pisarki. W 2010 r. dostałą nagrodę Prix Louis-Guilloux. Polecam!

 

 

 

 

 

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s