Nowy album londyńskiego mistrza dream- i noise popu, Arki, to arcydzieło. Płyta zatytułowana „Arca” dopiero się ukazała, a już wzbudza emocje, i nie dziwię się. Arca, czyli Alejandro Ghersi, wywodzi się z międzynarodowej sceny DJ-skiej, która swoje korzenie miała w Wenezueli. Tam Arca, Wenezuelczyk z pochodzenia, zaczynał grać swoje romantyczne sety, rozpięte, jak pajęczyna, na osnowie z elektroniki i wokaliz. Tutaj utwór „Piel” z nowego albumu:
Na nowej płycie wraca do dawnych lat, ale łączy je, na zasadzie – piękno poprzez kontrast – z elektronicznym tłem i na nowo odkrytym głosem. Piosenki są z jednej strony zachowawcze, typowe, brzmią jak kołysanki. Z drugiej strony, trudno o bardziej eksperymentalne i rozwalające bariery gatunku rozwiązania. Słyszymy tu organy, klasyczne instrumenty, jak smyczki czy fortepiany, które sąsiadują z najbardziej sztucznymi efektami, jakie można wymyślić. Rytm jest dyskretnie połamany w niewielu miejscach, ale tak, że ciarki przechodzą. To wszystko podbite jest głosem Alejandro, niesamowitym, rejestrującym każdy szloch czy westchnienie wydobywające się z ust właściciela. Alejandro steruje nim, jak chce, jak mu serce podpowiada, nie ma w tym nic wykoncypowanego ani zaplanowanego. Wpływ na to na pewno miał fakt, że Arca ma klasyczne wykształcenie muzyczne, co szczególnie słychać w jego własnej muzyce (ech, ci romantycy!):
„Anoche”, Arca
Ale głos tutaj to nie tylko narzędzie do przetwarzania i ogłaszania światu jego muzyki – to całe laboratorium emocji, ekspresji i archiwum jego artystycznych uniesień z całego życia. Są momenty, w których sopran Alejandro celowo „skrobie” po szybie, wywołując zgrzyty, ale są i takie, w których sięga chmur i to są niebiańskie chwile.
Osobną sprawą są teksty. Arca śpiewa o miłości, tęsknocie, pożądaniu, jakby szedł na wojnę. Zresztą i miłość jest u niego jak jedna wielka rana, odniesiona podczas tej wojny, którą próbuje zaleczyć. W piosenkach, które raz brzmią jak wezwanie do modlitwy, innym razem jak inkantacja, a za moment jak dobry kawałek popu („Desafio”) sprawdza się to idealnie, bo jest tyleż nieprzewidywalne, co wzniosłe. Przypomina mi w nich Federico Garcię Lorcę, którego przedwojenne sonety podobnie jak Arki, też sławią miłość tajemniczą, inną, nieznaną. W „Anoche” Arca śpiewa (tłum. z hiszpańskiego):
„I dreamed of you last night
Your figure and your arms
I missed you last night
Although I have not met you yet”
/Marzyłem o tobie ostatniej nocy,
o twoim ciele i ramionach,
tęskniłem za tobą ostatniej nocy,
chociaż jeszcze cię nie spotkałem/
A Federico Garcia Lorca w Sonecie gongoryjskim pisze:
„Ślę ci gołąbka z Turii, jest mały i lekki,
ma słodkie oczka, pióra białości ma lśniącej
przerzuć go na laur grecki, poddaj grze łączącej,
z ogniem miłości mojej, co wolny, a wielki,
ptaszka niewinna cnota, szyi puszek miękki,
w podwójnym miąższu jej piany gorącej
drżeniem szronu, perły i mgły gęstniejącej,
podkreśla brak ust twoich i ciebie brak ciężki
Pogładźże dłonią tę biel niewinności,
a wnet zobaczysz, jaką śnieżystą melodię
on sypał będzie w płatkach po twojej piękności.
Przez noc i przez dzień cały, zawsze serce moje
trwające w mrocznym więzieniu miłości
płacze za tobą, łzami karmiąc melancholię.”