Ostatnia rodzina

ostatnia-rodzina-foto-hubert-komerski-1

 Andrzej Seweryn w roli Zdzisława Beksińskiego, @foto: Hubert Komerski

Tym filmem już się wszyscy nazachwycali. I jest czym. Po pokazie „Ostatniej rodziny” Jana P. Matuszyńskiego wiem, dlaczego. Opowiada o miłości, a raczej tęsknocie za nią. O śmierci i jej twórczym okiełznaniu. O życiu i życia przekleństwie lub błogosławieństwie – zależy, jak na nie patrzymy.

Na początku świetnej książki Magdaleny Grzebałkowskiej „Beksińscy. Portret podwójny”, w rozdziale „Po wojnie”, pada zdanie Zdzisława Beksińskiego:

Tajemnica, transcendent, rzeczy niewyjaśnione, wszelkiej maści mętniactwo jest to coś, na dźwięk i widok czego dostaję dreszczu podniecenia. Nic na to nie poradzę. Dziady Mickiewicza tak długo podobały mi się w szkole, dopóki nauczyciel nie wyjaśnił nam, co to jest i do czego. Na całe szczęście nie potrafił wyjaśnić wszystkiego.

A na początku filmu o Beksińskich patrzymy na Zdzisława (Andrzej Seweryn), który w rozmowie z przyjacielem opowiada o swojej częstej fantazji. To jest klamra spinająca film. W końcówce filmu bohaterowie wracają do tej rozmowy i Beksiński tłumaczy, że każdy z nas ma przecież swoje ukryte pragnienia.

I ojciec i syn borykają się tu z tajemnicą bytu i transcendencją. W tym są bardzo podobni. Dla każdego z nich śmierć jest swoistą obsesją, otaczają ich ciągły lęk i fascynacja śmiercią (przemijanie to zresztą leitmotiv filmu). Tomek reaguje na to zaburzeniami depresyjnymi, a jego ojciec sprawia sobie kamerę i wciąż filmuje to, co się dzieje wokół niego. Ale „Ostatnia rodzina” genialnie pokazuje różnicę między Zdzisławem, światowej sławy malarzem apokaliptycznych obrazów, a wycofanym i trudnym synem Tomaszem, kultowym dziennikarzem. Ten pierwszy dostał i wykorzystał narzędzia do radzenia sobie z lękami – pędzel, płótno, muzykę, studio, kamerę, troskliwą żonę. A w obliczu nadmiaru zobojętnienie na bodźce.

Ten drugi w sferze uczuć zachowywał się tak, jakby nie dostał prawie nic (w rzeczywistości rodzice dbali bardzo o jedynaka). Miłości ukochanej kobiety też nie. Miłości idealnej, o której wciąż marzył, też nie. Nie potrafił dostrzec w bliskich żadnego dobra, żadnego sensu życia. Śmierć dopadła go na przełomie wieków, bo nie potrafił żyć w świecie prawdziwych uczuć, wszystko rozgrywał w swojej wyobraźni. Nie wiedząc, że sam był – jak opowiadała w książce Grzebałkowskiej Nadkobieta, czyli narzeczona Tomasza – dużym, rozwydrzonym dzieckiem. Reżyser filmu nie idzie jednak tak daleko w przypuszczeniach, co zabiło Tomka.

0004nrb19mcu8nly-c122

Rodzina Beksińskich: Zdzisław, Tomasz, Zofia

Jest w filmie scena, którą rozgrywają obaj, ojciec i syn, każdy na swój sposób. Na podłodze leży martwa już Zofia Beksińska. Beksiński dzwoni do syna, ale nawet nie usiłuje wezwać pogotowia. Tomek rozpacza, chce się przytulić do ojca, który go odrzuca. Widać, że chłód i dystans ojca nie jest tu przypadkowy i nie pierwszy raz Tomaszowi brakuje wsparcia obojętnego taty. Śmierć, która zbiera w „Ostatniej rodzinie” obfite żniwo, wyznacza kolejne etapy tragedii. Kończą ją samobójstwo Tomka, a potem konanie Zdzisława od serii morderczych uderzeń nożem w tors. 

Czym jest ta śmierć tutaj? Czymś między próbą oswojenia przemijania w naszym życiu, a opanowaniem lęku przed nią. Tak, jakby bohaterowie uczyli się głaskać groźnego psa. Radzą sobie z tym różnie, i widać, że najlepiej z nich wypada w tym tańcu ze śmiercią Zdzisław (nawet lepiej od żony), który na płótna przelewa i lęk, i fascynację ciemną stroną nas samych, i śmiercią, omijając rzeczywistych ludzi. Zamyka się w swojej sztuce jak w bańce, broniąc innym dostępu do swoich głębszych uczuć. Jest tak, jak mówił dziennikarzom w 1966 roku: „Jestem typem emocjonalnym, interesują mnie wzruszenia”.

Dla mnie jedna z ważnych scen w filmie to ta, gdzie Beksińscy, mama i tata, rozmawiają bardzo łagodnie z synem o sensie życia i o miłości, której Tomaszowi brakuje. Opowiada matce o problemach z dziewczyną. Tomasz „Nosferatu” Beksiński (który na drzwiach pokoju ma własną klepsydrę-żart oznajmiającą o jego śmierci w wieku 18 lat) mówi tu o sobie złowróżbnie: „Mnie tu już chyba w ogóle nie ma, ja jestem jak swój własny trup”. Zofia tłumaczy, że nie ma miłości idealnej, że synek niepotrzebnie się denerwuje, że do miłości to jest długa, długa droga. Ale Tomek nie słucha. Wyzywa matkę, zionie nienawiścią do świata.

Nie bez przyczyny mówi się o nim: Dr Jekyll i Mr Hyde. To jest jego drugie, gorsze oblicze. Pierwsze jest zarezerwowane dla radia, w którym błyszczy intelektem. Dawid Ogrodnik, który zagrał młodego Beksińskiego, pokazał tutaj, że jego bohater był postacią nie do uratowania. Rozpieszczony dzieciak, szantażujący starych swoimi samobójstwami i demolowaniem mieszkania, do tego pokomplikowany emocjonalnie. Ale reżyser nie pozwala nam się nawet domyślać, że być może niskie poczucie wartości Tomasz Beksiński odziedziczył po surowo i oschle wychowywanej matce Zofii (to teza Zdzisława).

xxuktkpturbxy8yzmfmnjhkztblmdlinja2ytlkowuyy2yzmwvhyzgwoc5qcgeslqmanc0gam0dyjmfzqmgzqhc

Tomasz Beksiński

Tomek, dziennikarz radiowy i ważna postać polskiej popkultury, autor legendarnych felietonów „Opowieści z krypty”, ściągał do Polski lat 80. masę dobrych trendów muzycznych i filmowych. Żył tym, fascynował go świat wyobraźni i wzorców kulturowych, które miał na wyciągnięcie ręki. Nie potrafił jednak poradzić sobie ze sobą i ze swoimi miłościami.„Dawałeś za dużo” – to słowa jednej z dziewczyn Tomasza, które rzuciła mu na odchodnym.  Już wiosną 1976 pisze przecież do przyjaciela list: „Stałem się bardzo ponurą osobą, napisałem masę pesymistycznych piosenek przez lato, momenty depresji powtórzyły się. Chciałem skończyć ze wszystkim”. Fascynowały go kobiety w typie femme fatal. Ma o kobietach specyficzne zdanie:

„Kobieta jest bublem genetycznym, a dobry (?) Bóg w chwili jej stwarzania był chyba mocno pijany lub tak podniecony wizualnym efektem swoich mocy twórczych, że resztę kompletnie schrzanił”.

Od tego momentu datują się kolejne epizody jego depresji i próby samobójcze, które rejestruje z zadziwiającą skrupulatnością także Zdzisław. A to gaz, a to leki, aż do tragicznego końca. I wszystko popijane wszędobylską Coca-Colą, bez której nie może się też obejść żaden pospiesznie zjadany posiłek Beksińskich.

2c279ec8d5500808d4b951a68b6cb394641000

Zofia i Zdzisław Beksińscy

Jest i Zofia Beksińska (Aleksandra Konieczna). Do tego błyskotliwego debiutu reżyserskiego Matuszyńskiego trzeba wracać, żeby zrozumieć, że nasze życie naprawdę nie jest próbą. Dostajemy szansę naprawy siebie i innych. A to, że z niej nie korzystamy? Beksińska powiedziałaby nam tak, jak wtedy, gdy w chwilach rzadkiego odpoczynku od pracy w domu, mawiała: „To grzech tak siedzieć darmo”. Żona wybitnego malarza, główna modelka, kochająca go i oddana mu kobieta i muza. Jak pisze Grzebałkowska, Zofia pozwala robić z sobą wszystko, co wymyśli mąż, fotografujący z zapałem wszystko wokół: twarz zaklejona na biało, nagi korpus, fragment piersi, podbródka, krzyczące usta. Kobieta w 100 proc. poświęcona ukochanemu mężczyźnie.

Kamera w „Ostatniej rodzinie” prowadzi nas w gąszczu pokoi mieszkania Beksińskich i mieszkanka Tomka. PRL-owskie drzwi ze sklejki i meble są jak zasłony dla kolejnych scen z życia pozornie zwykłej rodziny. Nie padają tu informacje (prócz rozmów z marszandem Piotrem Dmochowskim, którego gra Andrzej Chyra) o klasie malarstwa Beksińskiego, o tym, jak wypadał w Polsce na wystawach, że wykręcał się, jak mógł od galerii. Trochę żałuję, że nie mogło zmieścić się w tym filmie (ale nie o tym jest on) zdanie z dziennika fonicznego Beksińskich z 19 lipca 1984 roku: „Zdzisław Beksiński:

”Już tylokrotnie słyszałem w Polsce: „Nie powiesiłbym tego na ścianie”. „Piękne, ale nie chciałbym mieć tego u siebie.” (…) Są paranoiczne układy , w których ludzie kupują, a później mówią, że musieli to powiesić w pracowni czy gdzieś, bo dzieci w domu. Pamiętam, że przy okazji wystawy u Alicji Wahl chyba Nasierowska się wypowiadała w ten sposób. (…) Ja w ogóle od ludzi nie żądam, żeby im się koniecznie musiało podobać. (…) Takie straszne są pana obrazy – mówią dziennikarze. To raczej oglądający przypisują im pewne treści (…). Mój stosunek do nich jest chyba autystyczny i uważam, że ich treści są po prostu nieprzekazywalne. Dla mnie wartość moich obrazów tkwi w tym, co one sobą reprezentują z punktu widzenia malarskiego, ale oczywiście chodzi mi też o atmosferę, którą usiłuję wyrazić, którą czuję, ale której nie umiem nazwać.”

I kamera jedzie dalej, pokonując kolejne zasłony, jakby obierała cebulę i dokopywała się do sedna rzeczy. Jest po drodze zwykła kuchnia, są obiady, weki, papierosy, gospodyni, matka, babcie, nieco ekscentryczny syn i dość uporządkowana pracownia ojca. I umieranie, odmierzane kolejnymi pogrzebami. Ale pod spodem skrywają się maksymalnie poplątane i unerwione relacje: genetyczna tęsknota za miłością, obcość i lęk przed odrzuceniem. Ostatnia rodzina skupia te tęsknoty i lęki jak w soczewce. Trzeba się jej przyjrzeć uważnie.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s