Nie mogę już dłużej powstrzymywać się od pisania o tej książce. Nie tylko dlatego, że ona sama jest po mistrzowsku napisana.
Jest tym, na co czekałam od miesięcy. Karl Ove Knausgard, ten wiking i wojownik literatury, albo – jak go szumnie nazywają krytycy – Proust norweskiej prozy, napisał książkę o zwykłym życiu. Pisząc „zwykłe życie” nie mam na myśli jego życia, jakie już znamy z 6-tomowej epopei „Moja walka”. Tym razem Knausgard zapełnił ponad 200 stron „Jesieni” objaśnieniami haseł, które dla niego są najbardziej organicznie związane z życiem w każdej interesującej go formie. Poukładał te hasła kalendarzowo. Na przykład: mrówki, ziemia, żaby, słońce, tynk, puszki, butelki, muchy…. Wrzesień, październik, listopad… I tak dalej. Dlaczego tak? Zrobił to dla swojego nienarodzonego (jeszcze wówczas) dziecka. I dla siebie. Stąd podtytuł kolejnych rozdziałów książki: „Listy do nienarodzonej córki”. To do niej pisze z miłością tak:
„Wszystko, co wydarzyło się do chwili Twoich narodzin, będzie dla Ciebie pewnego rodzaju mitologią; już widzę, jak pytasz rodzeństwo o szczegóły, choć nie do końca jesteś w stanie wyobrazić sobie czasy, zanim przyszłaś na świat.”
A w innym miejscu, chcąc wyjaśnić, czemu w ogóle pisze książki i dla kogo to robi:
„Czerwień i zieleń. Tobie nic to nie mówi, ale te dwa kolory znaczą dla mnie bardzo dużo, jest w nich coś, co przyciąga, i myślę, że to jeden z powodów, dla których zostałem pisarzem, bo czuję to ssanie bardzo wyraźnie, i rozumiem, że jest ważne, ale nie potrafię wyrazić tego słowami i dlatego nie wiem dokładnie, co to jest. Próbowałem i musiałem skapitulować. Moją kapitulacją są książki, które udało mi się wydać. Może kiedyś je przeczytasz i zrozumiesz, co mam na myśli. Krew krążąca w żyłach, trawa wyrastająca z ziemi, drzewa, o!, drzewa, które kołyszą się na wietrze. To, co fantastyczne, a co już niedługo zobaczysz i poznasz, bardzo łatwo zgubić, a można to zrobić na niemal tyle samo sposobów, ilu istnieje ludzi. Właśnie dlatego piszę do Ciebie. Chcę Ci pokazać świat – taki, jaki jest wokół nas, niezmiennie. Dzięki temu sam nie stracę go z oczu.”
Wielki introwertyk przeradza się na kartkach tej książki w entomologa, badacza, filozofa, historyka, budowniczego, zielarza, piekarza, tynkarza, sadownika, antropologa, słowem – w człowieka z lupą w ręku i głowie. Nie udaje, on naprawdę na co dzień wykonuje te prace w domu. Te krótkie, hasłowe powiastki wyglądają trochę jak zachodnie, rozszerzone haiku. Najprostsze pojęcia zyskują w tych krótkich, bo najwyżej dwustronnicowych notkach, zdumiewającą wartość, niemal rozpraw filozoficznych. Bo co może być ciekawego w opisie jabłka? A jednak. Pod palcami i w słowie Knausgarda zwykłe jabłko przeistacza się w źródło wszechrzeczy i słodyczy świata, eksplozję wolności i pochwałę prostoty życia. Jem jabłko z dziko rosnącego nad morzem drzewa i nagle rozumiem, czując szczęście i smutek jednocześnie, czym jest wolność. Widok morświnów, pokazujących grzbiety w morskich falach też daje wyjątkowe uczucie szczęścia. Bo każdy, „kto je spotkał, kto widział, jak wynurzają się nie tylko z głębin, lecz także z czasu, niezmienione od milionów lat, wie, że ich widok coś w człowieku porusza, dotyka, sprawiając, że czuje się wybrańcem losu.”
Wszystko tu jest zwykłe i niezwykłe zarazem. Wszystko jest prozą i poezją zarazem. Kran błyszczy, woda się rozbryzguje w zlewie, obierki napełniają kosz, pszczoły brzęczą w ulu, smród sików obezwładnia nozdrza, gniazdo szerszeni aż buzuje różnymi dźwiękami na strychu, groszek w zalewie zostaje otwarty otwieraczem do konserw i aż rozpływa się w ustach, nasze oczy niosą w sobie światło, świecące w nas od wewnątrz, mrok zalewa przestrzeń sadu, ogrodu i odchodzi aż po horyzont, a stary kościół trwa ten sam od wieków, napełniając Knausgarda nostalgią i tęsknotą, przyćmiewając radość z tego, co mamy. Wszystko to Karl Ove przełamuje refleksją, płynącą z wnikliwych obserwacji natury. Ale nie jest to obserwacja zwyczajna. Knausgard z dziecięcą czułością i powagą badacza rozkłada na czynniki pierwsze każde uczucie, które jest następstwem patrzenia na rzecz teraz, tu i w przeszłości, z bierną rozpaczą konstatując, że w tym najlepszym ze światów nie ma już miejsca na utopię, i że jesteśmy w tym samym stopniu autonomiczni, co nie jesteśmy w ogóle. W takim razie i nasze uczucia do nas należą i zarazem nie należą w ogóle.
Ujęła mnie w „Jesieni” łatwość z jaką Knausgard przenosi perspektywę wewnętrzną na zewnątrz i czyni ją obiektywną. Przecież każdy może opisać swoje uczucia, przedmioty, to, co go wzrusza. Ale w tej książce w dziwny sposób te jego obserwacje, nawet wydawałoby się najbanalniejsze, stają się uniwersalne. Co można wymyślić opisując ramy? Czym jest w ogóle rama, czym może być? Zasadą, ograniczeniem czasu, przestrzeni, ograniczeniem nas samych? Tak. Wszyscy mamy i znamy ramy. Częściej z ich powodu cierpimy niż się z nich cieszymy. Częściej chcemy z nich wyjść niż pozostać. Jednak Knausgard potrafi te dążenia opisać tak, że wiemy, że chodzi o nas wszystkich – o mnie, o Ciebie, o całą resztę:
„Wspólną cechą tych wszystkich ruchów [buntu pokoleniowego, rewolucji, wojny –przyp. ag] jest tęsknota za autentycznością, to znaczy za miejscem, w którym wyobrażenia o rzeczywistości i rzeczywistość to jedno i to samo. Innymi słowy: za życiem, istnieniem, światem bez ram”.
Jeśli mogłabym znaleźć jedno słowo opisujące tę książkę (choć w swojej bezradności wobec tej czułej i autentycznie humanistycznej literatury też pozostaję trochę jak dziecko, dla którego książka powstała), byłaby nim miłość. Miłość do człowieka, do dziecka, do świata, do czegoś wielkiego i czegoś bardzo drobnego. Miłość do czegoś skończonego w nas i nieskończonego w przestrzeni. Miłość do kogoś lub czegoś, co zmienia nasze życie na zawsze i do czegoś, co sprawia, że w tej zmianie zawsze pozostajemy sobą.
Na tym polega fenomen książek Norwega. Ta nie jest może wybitna, ale za to daje nam do ręki narzędzia, którymi sami mamy sobie otworzyć drzwi do siebie. Daje możliwe odpowiedzi na wszystkie pytania o życiu, które normalnie nas zawstydzają albo wydają nam się zbyt banalne, by się nimi zajmować. Po co? Przecież i tak świat się dzieje wokół nas. Po co pisać o jego mechanizmach, dawno opisanych? Jednak Knausgard pokazuje nam, że to od nas zależy, czy zostaniemy w świecie pozornego szczęścia, jakie nam świat materialny daje, czy też stworzymy sobie szczęście autentyczne, odpowiadając sobie poprzez myślenie o otaczającym nas świecie na pytanie, po co w ogóle żyjemy.
Autor, mimo, że w wywiadach zaniża bardzo konsekwentnie wartość swojego pisania i siebie samego, wydaje się być najbliższy właśnie tej drugiej opcji. Opisując rzecz – trafia w sedno życia. Z napięcia między jego duszą, a ciałem, między nim samym, a światem powstał kawał bliskiej mi literatury. Bardzo polecam „Jesień” na jesień.
P.S.: Tłumaczenie Mileny Skoczko jest doskonałe. A fragmenty książki publikuję dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego. Premiera „Jesieni” 31 sierpnia.