Grzegorz Ciechowski
amnestia nie obejmie mnie
nie nie obejmie mnie
nie nie obejmie mnie
nigdytak jak ja obejmuję cię
i jak całuję cię
winny
/„Przyznaję się do winy (czyli zeznania miłosne)”, album „Obywatel G.C”/*
Postanowiłam przypomnieć ten wpis. Grzegorz Ciechowski nie żyje od 14 lat (22 grudnia minęła jego rocznica śmierci), ale jest jego muzyka. Tak ja ją widzę.
Bardzo dawno temu, kiedy pierwszy raz słuchałam Obywatela G.C. i tej płyty z 1986 roku, byłam wręcz zawstydzona tym, jak Ciechowski się na niej otwiera. Nie do końca pasowała mi do intymnych wyznań obfitość wpływów, aranży (cholernie odważne połączenia jak na tamte czasy w polskiej muzyce – chóry, konga, mocne bębny, jazzowo-rockowe klawisze, solówki, głosy operowe, elektronika, akordeon), ci wszyscy dość odlegli od Ciechowskiego artyści-wirtuozi (przegenialny Krzysztof Ścieranski na basie, brawurowy Jan Bo, Janusz Skowron i Michał Urbaniak w najwyższej formie). Podziwiałam światowy poziom płyty, ale to też sprawiało, że wydawała mi się jakaś, no… „za bardzo”. Piękna jak wszystko, co komponował Ciechowski, ale czułam, że nie mam się gdzie schować przed jej skojarzeniami, uczuciami i dźwiękami. Może kluczem było sformułowanie „proklamacja artystyczna”, którym Grzegorz podpisał się we wkładce? A ja (jako szczeniara) może miałam wtedy wewnętrzny przymus mordowania tak osobistych wypowiedzi? Słowem, męczyłam się z autorskim dobrostanem Ciechowskiego, i z ”Ciałem” w radiowym mainstreamie, i już w końcu lżej przełknęłam „Tak! Tak!”, drugą płytę Obywatela G.C.
Dopiero kiedy wczytałam się w teksty z pierwszego albumu – zasadniczo zmiękłam. Przypomniało mi się, że: po pierwsze, większość z tych utworów Ciechowski grał na koncertach przed rozpadem Republiki. A więc równolegle już wtedy dojrzewały w nim dwie wrażliwości. To niesamowite, jak talent w nim się wówczas aż gotował, i to słychać właśnie tu:
A po drugie, że kiedy miałam 12-13 lat, w ręce wpadła mi książeczka zatytułowana „Poeci rocka. Antologia” Marka Zgaińskiego. W środku fragmenty piosenek, z odniesieniami do mocnych punktów biografii, z wyczuciem wyłuskane i zinterpretowane, przynajmniej jak dla mnie wówczas. Z wielu ważnych książek dzieciństwa często zapamiętuje się totalne głupoty, więc mi rzecz jasna utkwiła w głowie prześmieszna anegdota o Lennonie, który paradował z podpaską przylepioną do czoła w jednym z klubów zachodniego Wybrzeża, po tym, gdy na 18 miesięcy rozstał się z Yoko i poszedł w pijackie tango.
Zaczytywałam się na maksa. Byli tam Morrison i Waters (pełnoprawni, mocni poeci, którzy debiutowali osobnymi tomami), był Zappa, Dylan, Lennon, same legendy złotymi zgłoskami – i dziś właśnie sobie myślę, że po tych wszystkich latach, prócz Nicka Cave’a, dodałabym do niej również Ciechowskiego, także (a może przede wszystkim) pełnoprawnego poetę:
I znowu wezwę cię
wysłucham wersji twej
ach lepiej lepiej przyznaj się
ach lepiej lepiej przyznaj się
wyznaj mi winy swekieruję lampę w oczy twe
i widzę strachi dalej przesłuchuję cię
to samo słyszę setny razw ciemnościach kryję swoją twarz
ciągle
byś nie ujrzała co tam w oczach mam
co w oczach mam
na dniejeżeli się przyznasz
pozwolę ci na sen
Lektura tekstów piosenek z „Obywatela G.C” uświadomiła mi, że muzyka dla Ciechowskiego była głównie podbudową jego poezji, której (jeszcze przed debiutem Republiki) nie udawało mu się z sukcesem wydawać za tamtych smętnych czasów. Pisał o tym zdaje się trochę, krótko po jego śmierci, w specjalnym numerze ”Machiny”, którą mam w domu do dziś, Grzegorz Brzozowicz (i być może inni).
Ale, jak powiedział ktoś: to jest tak dobre, że cokolwiek się o tym napisze będzie słabe. Dlatego trudno mi uwierzyć, że we własnym kraju artysta słowa światowego formatu, tyle lat po odejściu nie doczekał się jeszcze porządnych monografii. To tak, jakby pisarze i dziennikarze za oceanem czy nad Tamizą pominęli milczeniem Davida Bowie. A może my po prostu musimy dojrzeć do Ciechowskiego. I dać mu odetchnąć od wszystkich żenująco słabych, plotkarskich książek i tematów zastępczych.
Droga biografio Grzegorza, apeluję więc do ciebie – napisz się, żesz, do jasnej cholery sama!
*wpisy w utworach, wzięte w nawiasy, zostały wymuszone na Ciechowskim i producentach przez cenzurę. I dlatego „Tak długo czekam” ma dopisek: /czyli „Ciało”/, a „Spoza linii świata /czyli listy pisane z serca dżungli”. Każdy z tych tytułów, faktycznie opisujący miłość jako przestrzeń pola walki, przestępstwa, modlitwy, systemowej opresji albo sądu, mógł się wtedy rzeczywiście kojarzyć z czekaniem na wolność (nie tylko cenzorom).