Lewy i Mustafa

image

Robert Lewandowski i Mustafa

Tę rozmowę z Robertem Lewandowskim przeprowadziłam już prawie półtora roku temu dla „Zwierciadła”. Chodziło w niej o to, żeby trochę wytłumaczyć obecność Roberta w spocie Unicefu z małym Mustafą i wspomóc akcję na rzecz syryjskich uchodźców w obozach. Lewandowski, oprócz tego, że jest wielkim piłkarzem, jest naprawdę bardzo skromnym człowiekiem, który nie próbuje udawać kogoś innego niż jest. Był autentycznie przejęty losem małych  Syryjczyków. Teraz ten krótki wywiad jest bardziej aktualny niż kiedykolwiek.


Anna Gromnicka: Na pewno dostaje pan mnóstwo różnych propozycji – od reklamowych po udziału w akcjach charytatywnych. Dlaczego zgodził się pan zagrać w spocie promującym kampanię UNICEF na rzecz dzieci-uchodźców z Syrii?

Robert Lewandowski: Mam nadzieję, że to co powiem, nie zabrzmi cynicznie ani nikogo nie urazi. Wiele razy przedtem brałem udział w różnych akcjach charytatywnych, które przechodziły bez echa. Po prostu nie zawsze się o tym pisze. A opinia publiczna nie zwraca uwagi na działania tego rodzaju, które nie są odpowiednio nagłośnione w mediach. Ta akcja jest inna. Sporo się o niej mówi. Uważam, że to dobrze. Zgodziłem się wziąć udział w kampanii „Głos Dzieci”, ponieważ wcześniej znałem UNICEF, wiedziałem, jak działa i że pomaga głównie dzieciom, które są najbardziej bezbronnymi ofiarami, często wojen. Widziałem też, jaką siłę rażenia mają przygotowywane przez tę organizację akcje, że są skuteczne. Kiedy dostałem propozycję udziału w tej kampanii, uznałem, że nawet nie ma co się zastanawiać. Zgodziłem się z miejsca.

Krótkie wideo z panem i małym Mustafą, który opowiada o swoim koledze, bombardowaniu, grze w piłkę, chwyta za gardło. Jak powstawał film?

Pojechałem z żoną do Jordanii, gdzie mieści się obóz dla uchodźców z Syrii. Nie jest tak, że wcześniej nakręciliśmy moją kwestię, zanim tam przybyłem, o co czasem pytają różne osoby. Cały materiał powstał na miejscu, już po spotkaniu z dziećmi z obozu. Poznałem ich rodziców, bawiłem się z nimi. Z chłopcami graliśmy w piłkę. Może dlatego wszystko to wyszło bardzo naturalnie.

Kim są te dzieci? Kim jest Mustafa?

Mustafa to mały Syryjczyk, który, podobnie jak inne dzieci z obozu, uciekł wraz z rodziną przed ludobójczą wojną i znalazł schronienie w obozie dla uchodźców. Pierwotnie obóz w Jordanii był przeznaczony dla 20 tys. osób. Teraz jest tam już ponad 100 tys. ludzi i liczba ta pewnie wzrośnie. Dzieci i ich rodzice starają się prowadzić tam normalne życie: noszą baniaki z wodą, chodzą do szkoły, bawią się. Ale wciąż towarzyszy im strach przed tym, co je może jeszcze spotkać w kraju, po powrocie. Oni także tęsknią – za domem, za resztą rodzin, za kolegami, którzy nie mieli tyle szczęścia, by na czas uciec przed prześladowaniami, głodem, bombami. Musieli opuścić wszystko, czym do tej pory żyli, swoje podwórka, znane im miejsca, ludzi, zostawić za sobą dobytek. Nie mają właściwie niczego. Są bezbronni.

Rozmawiał pan sporo z uchodźcami?

Tak. Oni obóz postrzegają trochę jak więzienie: mają spokój, jedzenie, bliskich koło siebie, ale wciąż nie mogą się ruszyć dalej i nie wiedzą, co się z nimi stanie, kiedy skończy się ich tułaczka. Jedno, co wszyscy powtarzają, jak mantrę, to to, że zaraz wrócą do domu i będą mogli normalnie żyć. Mają nadzieję, że zaraz ten koszmar się skończy. Może to ich trzyma przy życiu? Poza tym, życie tam, na wydzielonym skrawku przestrzeni, jest bardzo ciężkie. Wiele tysięcy ludzi zgrupowanych ciasno w prowizorycznych warunkach, na pustyni, gdzie poza obozowiskiem nie ma nic. Dzieciom musi być szczególnie trudno zrozumieć, dlaczego to się dzieje. Mimo wszystko one potrafią tam żyć i cieszyć się z małych rzeczy, które nam wydałyby się śmieszne albo zupełnie oczywiste. Jak mnie się wydawały.

Czy te dzieci wiedziały kim pan jest?

Trzeba pamiętać o tym, że to jest inny świat. W tamtych rejonach, szczególnie w czasie wojny, ludzie są odcięci od informacji. Nie interesują ich tak bardzo sprawy, które my na co dzień znajdujemy w gazetach i dziennikach telewizyjnych. Oni żyją z dnia na dzień. Na początku, gdy przywitałem się z dziećmi, były onieśmielone, bo ktoś im zapewne powiedział, że obóz odwiedzi sportowiec, piłkarz. Ale jak tylko wyciągnąłem piłkę i mogliśmy trochę razem pograć, od razu widać było szeroki uśmiech na ich twarzach. To było coś bezcennego – taka mała rzecz jak chwila wspólnego kopania piłki, a dało mu to mnóstwo radości.

Coś to w panu zostawiło?

To nie są łatwe momenty, nawet dla człowieka, który na co dzień, wykonując swój zawód, musi być twardy i odporny. Takie spotkania zawsze zmieniają perspektywę życiową. Zaczynasz widzieć problemy innych, które są naprawdę dramatyczne. Inaczej patrzysz na ważne momenty w życiu, zaczynasz dostrzegać jak są ważne drobne rzeczy – nie te wielkie słowa, pieniądze, kariera. Wiesz, że to wszystko zaraz może runąć. I cieszysz się zwykłymi sprawami, tym, że masz dom, że możesz swobodnie poruszać się po świecie, jesteś wolny. Myślę, że wolność to kluczowe słowo, które się wiąże z tym doświadczeniem w obozie.

Dzieci wszędzie są takie same?

Sytuacja uchodźców jest zupełnie inna. Nie można jej odnieść do żadnej innej. Myślę, że nie można porównywać życia tych dzieci do życia w normalnej rzeczywistości. To jest obóz. One myślą tylko o tym, jak najszybciej stamtąd wyjść. To ich motywacja do przetrwania. Z drugiej strony, one są nieświadome wszystkich zagrożeń. One po prostu nie wiedzą, co znaczy śmierć, nie przewidują, co może się wydarzyć. Tylko w tym mali uchodźcy są podobni do innych dzieci. Mały Mustafa mówi przecież, że obawia się, że po uderzeniu bomby zabraknie mu przyjaciela do gry w piłkę. I mówi prawdę, tak, jak czuje. Nie jest wprawdzie świadomy do końca, co oznacza wojna, ale gdzieś to wewnątrz wyczuwa. To zresztą widać na tym krótkim filmie UNICEF-u.

Myślał pan o tym, jakie szanse ma Mustafa w dorosłym życiu? Czy dałoby mu je właśnie szczęśliwe dzieciństwo, bez wojny? Czy dzięki temu mógłby zostać na przykład sławnym piłkarzem?

Tak, myślałem o tym, kim mogłyby być te dzieci, gdyby nie wojna. Może piłkarzem? Może hydraulikiem, piekarzem? A może po prostu szczęśliwym człowiekiem? I pomyślałem, że jako cywile jesteśmy trochę bezradni w tej sytuacji. Ale to co możemy dać tym dzieciom, to chwile radości, zabawy, poczucie bezpieczeństwa. One pragną się przytulać, być blisko. To czasem ważniejsze niż wielkie słowa czy obietnice szybkiej zmiany sytuacji. Miejmy też nadzieję, że ona zaraz się zmieni. Dzieci wrócą do kraju, ludzie zaczną odbudowywać miasta, dzieciaki pójdą do szkół. Czasem dzieci po prostu chcą się spokojnie pobawić na podwórku, dostać prezent, wymarzoną zabawkę, pobiegać po ulicy – z tego się składa przecież szczęśliwe dzieciństwo, czyż nie?

W Syrii rządzi krwawy reżim. Takie akcje faktycznie pomogą uchodźcom, czy pan się może po prostu łudzi, że robi coś dobrego?

Nie mam złudzeń, że zatrzymamy wojnę. Ale głównym celem takich akcji jest przede wszystkim uświadomienie ludzi o powadze sytuacji i pokazanie, jak na co dzień wygląda życie uchodźców. Co naprawdę oznacza wojna. Pokazujemy, że jest problem. Może dzięki temu, że ja dałem głos Mustafie w tym filmie, ktoś zacznie o tym mówić? Kogoś to poruszy? Ktoś po raz pierwszy dowie się, że najgorsze żniwo wojna zbiera wśród dzieci? Nie zawsze jasno informuje się nas w mediach, jak straszna jest sytuacja w Syrii. Czasem też trudno jest epatować tym okrucieństwem. Może dzięki temu, że mały Mustafa powie, że słyszy w dzień i w nocy wybuchy bomb w swoim kraju, niedaleko przy granicy z Jordanią, da nam to wyobrażenie o tym, jakim koszmarem może być dziś wojna?

Wielu podróżników podkreśla, że ludzie na Wschodzie, szczególnie w momentach zagrożeń wojennych, są pełni uprzedzeń, że trzeba uważać na gesty, słowa. Pan miał takie wrażenie, będąc wśród uchodźców w Jordanii?

Znam dobrze różne kultury, bo często podróżuję po świecie. Ale sytuacja w obozie nie ma nic wspólnego z normalnym życiem, nawet jeśli dotyczy ludzi jednej narodowości. Jordania jest dość ustabilizowanym krajem, gdzie nie ma takich problemów. Obozowisko czy sam obóz jest czymś zupełnie innym. Krótko mówiąc: byliśmy z żoną w miejscu, gdzie właściwie non stop jest wojna, chociaż na pozór nie toczą się tam działania wojenne. W zamkniętym, ciasnym obozie, gdzie wszystko jest tymczasowe, wszystkie myśli krążą wokół wojny. Ona jest w ludziach.

Teraz skupia się pan na pracy w Bayernie. Przeprowadził się pan do Monachium, zaczyna pan grę na zupełnie innym poziomie. Pep Guardiola, trener Bayernu, był panem zachwycony po pierwszym treningu. Takie oceny pana mobilizują? Czy może przeszkadzają?

Szczerze? Już nie zwracam na takie doniesienia uwagi. Robię swoje, niezależnie od tego, czy przynosi to pochwały, czy nikt nic nie mówi, czy mnie ostro krytykuje. Nikt i nic tego nie zmienia. Uważam, że trzeba ciężko pracować, stawać się coraz lepszym piłkarzem, dążyć do tego ze wszystkich sił. Staram się bardzo mocno pracować nad sobą, nad swoją kondycją i techniką na treningach. I raczej to jest dla mnie najważniejsze. Oczywiście takie słowa są bardzo miłe, szczególnie jeśli padają z ust trenera zespołu, i to takiego trenera, jak trener Guardiola, ale nie wpływają na moją dyspozycję.

Jest pan impregnowany na komplementy?

Myślę, że tak.

Powiedział pan niedawno, że dojście do Bayernu kosztowało pana wiele wyrzeczeń. Skąd w panu ta determinacja?

Trudno to ocenić jednym zdaniem, ale może po prostu bierze się to stąd, że ja naprawdę ciężko trenuję od małego. Już jako dziecko musiałem poświęcać po kilka godzin dziennie na treningi. Wiadomo, że niektórzy koledzy w tym czasie szli na imprezy, albo na podwórko.

Trudno się z tego rezygnowało?

Chwilami bardzo trudno. Wówczas jeszcze nie potrafiłem przewidzieć, jak się ułoży moje życie zawodowe, ale czułem, że cały czas muszę nad sobą pracować, niezależnie od miejsca, w którym jestem. Nie miałem żadnej presji nad sobą, po prostu wiedziałem, że ciężka, całodzienna praca jest konieczna, żeby utrzymać formę i być coraz lepszym. Teraz też tak jest. Chcę cały czas iść do przodu, doskonalić swoje umiejętności, poszerzać horyzonty. Wiem dobrze, z czego rezygnuję teraz. To też nie jest łatwe, tak, jak nie było łatwe w dzieciństwie. Ale też wiem, że robię to dla czegoś, co kocham, lubię. Gdybym tego nie kochał, trudno byłoby mi być tam, gdzie jestem i robić to, co robię teraz. Zawodowo i w życiu, piłka jest dla mnie wszystkim. No, prawie wszystkim.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s