Kronos Quartet
Wspaniale się czeka nas wiosnę. Przypomina mi to kwiecień zeszłego roku, bardzo słoneczny, kiedy po raz pierwszy rozmawiałam z Davidem Harringtonem – skrzypkiem, kompozytorem, założycielem legendarnego Kronos Quartet. Niesamowite przeżycie, bo z jednej strony, jak wszyscy Amerykanie, jest megakonkretny i poważny, gdy odpowiada na pytania, z drugiej jednak bardzo emocjonuje się muzyką. No, a przede wszystkim ma ogromny dystans do swojego zawodu i wie, że niewiarygodny sukces kwartet zawdzięcza świadomej i bardzo ciężkiej pracy. To oznacza granie dzień w dzień, po kilka godzin, bez weekendów i wakacji. I długie dyskusje nad utworami. Rozmawiałam z nim przed wydaniem jubileuszowych płyt (Kronosi skończyli w ubiegłym roku 40 lat) i przed koncertem na lubelskim festiwalu „Kody”. Lubię ten festiwal, również dlatego, że przed trzema laty przeprowadziłam tam jedyny (o ile mnie pamięć nie myli) polski wywiad prasowy z moją ukochaną Laurie Anderson, najjaśniejszą gwiazdą nowojorskiej awangardy, żoną Lou Reeda. Wywiad z Harringtonem był w podobnym tonie – o naturze muzyki i wewnętrznej potrzebie tworzenia. Na życzenie Piotra Mucharskiego, redaktora naczelnego Tygodnika Powszechnego, zrobiłam z tego „biały wywiad”. W tekście tym staram się pokazać fenomen najlepszego kwartetu smyczkowego w historii, któremu udało się wyprzedzić swój czas. I nasz zresztą też. Tygodniku – mam nadzieję, że się nie obrazisz, że publikuję troszkę inną wersję od tej, ktora znalazła się w druku po redakcji, ale nie mam dostępu do e-wydania. Serdeczności 🙂
https://www.tygodnikpowszechny.pl/we-wladzy-kronosa-22837
We władzy Kronosa
Potrafią zagrać każdy rodzaj muzyki. Komponowali dla nich najwybitniejsi. Jako zespół obchodzą właśnie 40. urodziny.
W Green Space (czyli Zielonej Sali) nowojorskiego radia publicznego panuje szum. Muzycy Kronos Quartet siedzą już na swoich miejscach, w oczekiwaniu na rozpoczęcie koncertu z okazji 40. urodzin kwartetu. Występ ma być zwieńczeniem 24-godzinnego maratonu filmowo-muzycznego „KRONOS At 40”. Takich maratonów w tym roku będzie jeszcze wiele, w różnych salach na całym świecie.
Teraz mają wykonać najnowsze utwory ze swojego repertuaru. Założyciel grupy, David Harrington, gra w spokoju i skupieniu. Jego twarz i sposób gry zmienia się tylko raz. Zanim przyłoży smyczek do skrzypiec, żeby z trójką kolegów z Kronos Quartet rozpocząć pierwsze takty „Bombs of Beirut”, niedawno napisanego dla nich przez młodą kompozytorkę Mary Kouyoumdijan, odwraca się poruszony w stronę publiczności. Mówi cicho i powoli: „Ten utwór ma dla mnie szczególne znaczenie. Pokazuje, czym naprawdę jest wojna. A poza tym – no cóż, uwielbia go moja wnuczka”.
ROCKOWY WRZASK SKRZYPIEC
Kiedy pytam, jak udało im się przez 40 lat utrzymać na szczycie – Harrington długo się zastanawia. – Najważniejsze są nasze przyjaźnie z kompozytorami. Dla Kronos piszą najlepsi, których sami wybieramy. Móc zagrać utwór, który powstał z myślą o tobie – to niewiarygodna przyjemność, proszę mi wierzyć – mówi człowiek, który jest jednym z najważniejszych wizjonerów sztuki ostatniego półwiecza. Ale prócz tej przyjemności jest też status legendy muzyki współczesnej – kwartetu smyczkowego, który ma na koncie 50 albumów i 2,5 mln sprzedanych płyt. – Jedynym wytłumaczeniem naszego sukcesu może być to, że każdą nutę, którą gramy – gramy tak, jakby miała być ostatnią w naszym życiu – odpowiada Harrington.
Tych, dla których obecność Kronosów na festiwalach muzyki elektronicznej i alternatywnej nie jest zaskoczeniem, nie zdziwi także odpowiedź założyciela zespołu. Dla niego, tak, jak i dla ich młodych fanów, w muzyce liczy się żywy kontakt, interakcja, miksowanie wpływów, przenikanie się stylów. Jak sam mówi – „wymiana świeżej krwi”. Dzięki tej artystycznej transfuzji udało im się zrewolucjonizować muzykę współczesną, wykonywaną na żywo. Pierwszą ich zasługą było wyciągnięcie jej z sal koncertowych i akademii pod strzechy. Grali muzykę popularną, ścieżki do filmów, utwory rockowe. Słowem – wszystko.
Po drugie, Kronos Quartet byli pierwszym zespołem kameralnym, który przełamał bariery między kompozytorem, zespołem i publicznością. Włączyli samych siebie, artystów, w obieg sztuki. Zaczęli łamać schematy. Efekt? To oni dziś dyktują twórcom muzyki współczesnej, co mają pisać. No, może nie dosłownie, ale gdy ma się do czynienia z muzykami, którzy potrafią zagrać wszystko, czy trzeba się ograniczać? Paweł Mykietyn, u którego Kronosi zamówili zjawiskowy „II Kwartet smyczkowy”, mówił przy okazji premiery płyty z tym utworem w 2006 roku, że obawiał się, jak zabrzmią piekielnie skomplikowane harmonicznie i wykonawczo struktury. Bał się, że dla wielu muzyków ćwierćtony i flażolety będą niemożliwe do zgrania. – W momencie, kiedy usłyszałem pierwsze takty, odetchnąłem – mówi. – Kiedy nie musisz się obawiać, czy drugie skrzypce „złapią” pierwsze, a wiolonczela włączy się w odpowiednim momencie, czujesz ulgę. Kronosi zagrali dokładnie tak, jak to sobie wymyśliłem. Nie tylko poradzili sobie z bardzo trudnymi technicznie fragmentami, ale tchnęli w ich interpretację to, co ja chciałem przekazać. Dla każdego kompozytora to bardzo komfortowa sytuacja.
– My właściwie nie zastanawiamy się nad interpretacją – odpowiada Harrington. – Dobre wykonanie to część profesjonalizmu nas, muzyków-rzemieślników. Albo potrafisz to zagrać – albo nie. To proste. My wychodzimy z założenia, że musimy zagrać wszystko, nawet coś, co wydaje się niemożliwe do opanowania dla innych, albo dla samych kompozytorów. To prawdziwe wyzwanie.
Nazywany ojcem minimalizmu Terry Riley, który z kwartetem ma bardzo bliskie relacje, pisać dla nich zaczął w późnych latach 70. W wywiadzie dla New York Timesa opowiedział, że to jedyny znany mu zespół, w którym każdy z członków grupy wnosi do gry swoją osobowość. – Do każdego nowego utworu podchodzą z takim poświęceniem, jakby odkrywali nowe nieznane terytorium – opowiadał Riley. – Od początku zdawałem sobie sprawę, że są między nimi różnice, jeśli chodzi o temperament i brzmienie. Szybko zacząłem wykorzystywać to w utworach. Jeśli chciałem uzyskać ciepło, podkreślałem partię altówki, należącą do Hanka Dutta. Jeśli zależało mi na wirtuozerii, tę część pisałem dla Johna Sherby’ego, który ma znakomitą technikę i jest bardzo szybki. Gdy potrzebowałem rockowego wrzasku – dawałem pole do popisu Davidowi, którego skrzypce nie boją się takiego skowytu.
Kwartet równie łatwo pracuje z Phillipem Glassem, co z Sigur Ros i Krzysztofem Pendereckim. – Jako muzycy wyczuwamy, że proces tworzenia jest sprawą bardzo intymną – mówi Harrington. – Każdy z kompozytorów, z którymi współpracowaliśmy przez ostatnie 40 lat, odczuwał to bardzo podobnie. Dlatego mamy ogromny szacunek dla tych ludzi. Zaufali nam i powierzyli swoje najskrytsze myśli i osobiste pragnienia. To brzmi patetycznie, ale naprawdę ma kolosalne znaczenie w naszej pracy. Staramy się nie naruszyć delikatnej równowagi między tym, co twórca chciał powiedzieć, a co my potrafimy przekazać. Może dlatego mamy z nimi wspaniałe kontakty. To właściwie oni wszystkiego nas nauczyli – mówi.
DUSZA Z MROKU
Kiedy David zakładał Kronos Quartet w 1973 roku, zespoły wykonujące muzykę współczesną reprezentowały głęboką akademicką niszę, produkującą się głównie podczas zamkniętych imprez dla kilkudziesięciu osób. A z drugiej strony kwartety smyczkowe w XX wieku traktowane były często – nie tylko w Rosji sowieckiej, ale i na zachodzie Europy – jak wytwór sztuki mieszczańskiej. Na początku lat 70. Harrington, także zarażony wpływami awangardy lat 60. i 70, szukał swojego miejsca w muzyce. I jemu nie wystarczały interpretacje klasyki. Słuchał sporo współczesnych utworów, w tym apokaliptyczne dzieła Georga Crumble’a, takie jak „Black Angel” – antywojenny utwór eksperymentalny na skrzypce, perkusję i instrumenty elektroniczne. Recytacje partii tekstu, pogłosy i niepokojący mrok zrobiły na nim piorunujące wrażenie. – Pamiętam, że nie mogłem się otrząsnąć po tym – mówi David. – Żaden inny utwór nie zostawił we mnie takiego wrażenia nicości, pustki, rozpadu, jak ten. Słuchając go, mogłem odczuć koszmar wojny w Wietnamie „na własnej skórze”.
Wpadł na pomysł założenia kwartetu, który poświęciłby się po części wyłuskiwaniu i propagowaniu muzyki, opowiadającej o świecie, w którym żyjemy. W 1978 r. do zespołu dołącza skrzypek John Sherba. Bliżej końca lat 70. Kronosi mają już ustalony stały skład i system intensywnej pracy nad nowymi dziełami, polegającej na przeczesywaniu najświeższych dokonań kompozytorów współczesnych. Po 40 latach system wciąż jest ten sam, zmieniają się tylko muzycy – najczęściej wiolonczeliści. Nie wytrzymują tempa pracy kwartetu.
– Ależ nic się nie zmienia! – zaprzecza z rozbawieniem David. – Dziś, tak samo, jak na początku, spotykamy się codziennie, dyskutujemy i czytamy kilkanaście nowych partytur – mówi. – Próby też mamy każdego dnia. Jesteśmy w stanie przygotować nowy utwór co dwa tygodnie, co oznacza łącznie około 840 utwórów w stałym repertuarze i 20 dużych projektów rocznie. Nie odpoczywamy od muzyki.
Harrington nigdy nie bał się wyzwań. Od początku starał się, by zespół był nowoczesnym soundsystemem, oferującym słuchaczom świeże i nowe brzmienia. Przez pierwsze lata, aż do początku lat 80. grali także kwartety Haydna i Beethovena. Potem zajęli się właściwie głównie muzyką współczesną, pisaną dla nich przez Rileya, Glassa, Reicha, Pendereckiego, Golijova, Góreckiego i wielu innych. Z pierwszego okresu Kronosów w Harringtonie zostało uwielbienie dla ciemnej barwy i tragizmu muzyki Crumble’a, ale i Franza Schuberta, mistrza kwartetów smyczkowych. Tego późnoromantycznego Schuberta będzie szukał i wiele lat później w innych utworach, choćby tych, które na zamówienie Kronosów pisał Phillip Glass. – Cały czas słyszę w grze Davida ten mrok i fascynację apokalipsą, wspólną u niego z Schubertem – wspominał Glass, którego w Harringtonie ujęła właśnie owa „czułość” i wrażliwość na określony typ brzmień. Skrzypek także rewanżował mu się porównaniami jego minimalistycznej, delikatnej muzyki do transcendencji późnych dzieł Schuberta. Gdy umarła żona Glassa, Kronosi zamówili u kompozytora nowy utwór. – Nigdy nie rozmawialiśmy o jego stracie – mówi Harrington. – Po prostu zagraliśmy najlepiej jak potrafiliśmy napisany przez niego dla nas V kwartet, z którego aż bije żałobny nastrój. To była cała nasza rozmowa.
Po koncercie Glass podszedł do Harringtona i objął go, dziękując za wykonanie. Zrozumieli się bardzo dobrze. Kwartety smyczkowe Glassa zawierają jego najbardziej intymną muzykę, inspirowaną własnymi przeżyciami. Według Davida bardzo trudno je grać, nie będąc świadomym tych wpływów.
Pytam Harringtona o interpretację innej niż współczesna muzyki – filmowej, jazzu (skrzypek uwielbia Billa Evansa) i klasyki. Co je różni od współczesnej? – Dla mnie, jako członka zespołu, Kronos Quartet są częścią antycznej tradycji muzykowania – mówi. – Robimy dokładnie to samo, co muzycy żyjący tysiące lat przed nami i ci, którzy po nas przyjdą. Staramy się dać najpierw sobie, a potem publiczności szansę dotarcia do najgłębiej ukrytych znaczeń utworów i najbardziej intymnych przeżyć, niezależnie od tego, z jakiej epoki pochodzą. W historii interpretacji kwartetów smyczkowych już od epoki klasycyzmu, czyli od Haydna, Mozarta i Beethovena, przez romantyków – jak Schubert – te silne przeżycia i uczucia, zawarte utworach i rozpisane na cztery różniące się i rywalizujące ze sobą głosy, grają główną rolę. Niezależnie od tego, czy gramy klasykę czy muzykę współczesną, interpretujemy je z taką samą pieczołowitością, pokorą i uwagą, świadomi tego, że jesteśmy tylko częścią większej muzycznej układanki.
DŹWIĘKOWA MAPA ŚWIATA
Skoro tak, to dlaczego zajęli się prawie wyłącznie muzyką współczesną? – Tym, co mnie zawsze napędzało, była chęć pokazania ludziom, że muzyka to coś, co dzieje się tu i teraz – tak jak całe nasze życie – wyznaje Harrington. – Chciałem udowodnić, że muzyka nie jest kliszą ani zaklętą w przeszłości wizją świata, jakiego już nie ma. Muzyka to coś żywego, nieustannie się zmieniającego. To co mamy pod ręką i co spotyka nas każdego dnia. Tylko czasem nie potrafimy tego zauważyć ani na to zareagować. A każdy z nas to przecież może zrobić. Dlatego nie chcę zamykać utworu w obrębie jednego wykonania, np. tylko naszego, tak jak na początku naszej współpracy zdarzyło się z dziełem Terry’ego Rileya. Wytłumaczyłem mu wówczas, że akurat w tym przypadku wolimy konkretny zapis nutowy. Dlaczego? Po prostu po to, żeby ktoś po nas mógł ten utwór jeszcze zagrać.
Riley wiele razy przedtem i potem pisał dla Kronosów muzykę improwizowaną. Tym razem jednak musiał ustąpić pod naporem argumentów Harringtona. Skrzypek przekonał go, że muzyka współczesna, nawet improwizowana, powinna być jak najczęściej grana i upowszechniana, a to oznacza, że kompozytor musi zostawić jej dokładny zapis. – Dla mnie nuty są jak mapa: każdy z kompozytorów tworzy swoją własną mapę, a my pracujemy na niej, z lepszym i gorszym skutkiem. Ważne jest, żeby ta mapa ułatwiała ludziom poruszanie się po dźwiękach – śmieje się.
Jamie James w książce „Muzyka sfer. O muzyce, nauce i naturalnym porządku wszechświata” pisze, że muzyka nie istnieje sama dla siebie, czyli nie jest działaniem o czysto estetycznym przeznaczeniu. Aktywność Harringtona na gruncie muzyki współczesnej wpisuje się w ten pogląd. Od lat zajmuje się sensem muzyki i możliwością opisania przez nią świata. Fascynują go różnorodne kultury, a projekty Kronosów bardzo skutecznie dyskutują z geopolityką. Kwartet wyłuskuje wciąż nowych twórców i muzyków z egzotycznych, czasem zapomnianych miejsc na ziemi: meksykańskich mariachi, mongolskie śpiewy, indiańskie etniczne zespoły. Od dwudziestu lat pracuje z nimi kompozytorka Aleksandra Vrebalov, u której zamawiają dzieła, inspirowane między innymi wojną na półwyspie Bałkańskim. – Lata 80. i 90. to bardzo trudny czas w tamtym regionie – mówi Vrebalov. – Być może można o nim mówić dziś wyłącznie językiem sztuki, w tym muzyki. Ja na początku tego nie umiałam. To Kronosi otworzyli mnie na etniczną muzykę serbską i chorwacką, która oddaje atmosferę terroru wojny na Bałkanach. Jestem im za to wdzięczna.
Ostatnie ich wspólne dzieło to „Beyond Zero”, odwołujące się do doświadczenia I wojny światowej. Pokazuje nowe znaczenie słowa „patriotyzm”. – Używamy go dziś często bez zastanowienia, zapominając, że wojna to cierpienie – tłumaczy kompozytorka. – Dlatego chciałam zwrócić uwagę na dramat zwykłych ludzi.
Tak, jak Vrebalov, pracują z Kronosami dziś dziesiątki młodych kompozytorów. Pytam Harringtona, jak udaje im się z milionów zgłoszeń, które napływają z całego świata, wyłuskać te najciekawsze? Odpowiada mi, biorąc za przykład konkurs „Under 30 Commision”, wymyślony przez Kronos Quartet dla młodych kompozytorów z całego świata. W tym roku wygrała go Mary Kouyoumdijan. Jej utwór „Bombs of Beirut” wybrali spośród kilkuset utworów twórców z 46 krajów. – Wracaliśmy wciąż do jej dzieła – mówi David. – Urzekła nas jej wizja i świadomość narodowej tożsamości. – Dlaczego tak wciąż podkreślasz wagę tożsamości? – pytam Davida. – Jakbyśmy zaraz mieli przestać istnieć i rozpadli się na miliardy atomów? – Chyba wszyscy staramy się przez całe życie odkryć naszą tożsamość, dowiedzieć się, kim jesteśmy – tłumaczy. – Prawdopodobnie spędzamy na tych rozważaniach całe życie. Mary potrafiła skondensować w krótkim utworze największe współczesne zagrożenie: utratę tożsamości, związanej z miejscem, w którym się żyje. Umiała pokazać mrok i zwykły ludzki strach. Dawno nie słyszałem tak humanistycznego podejścia do sztuki w świecie dźwięków i to zwróciło moją uwagę.
Za moment zespół wejdzie do studia, żeby nagrywać ten i inne utwory Mary. Spełni się marzenie 11-letniej wnuczki Harringtona, która mieszka z rodzicami w Izraelu. – Kiedy pierwszy raz słuchała „Bombs of Beirut”, strasznie się bała i uciekła – mówi David (utwór ten jest zapisem nalotu bombowego). – Po kolejnym przesłuchaniu, wciąż się bała, ale już nie pozwoliła nam wyłączyć nagrania. A potem wciąż kazała sobie je odtwarzać i nawet zasypiała przy nim! Od tamtej pory ciągle mnie pyta: „Dziadku, kiedy wydacie album z dziełem Mary?” Po raz pierwszy miała szansę oswoić się z brzmieniem wojny, która przecież jest tak blisko niej i jej rodziny. Myślę, że to bezcenne doświadczenie.
CASTING NA KRONOSA
Jak Kronosi szukają kompozytorów i muzyków, którzy z nimi współpracują? Wierzą intuicji. Kiedy pół roku temu zaczęli poszukiwania nowego wiolonczelisty, Hank, John i David zaczęli robić potężny research w świecie wiolonczelistów. Wysłuchali praktycznie wszystkich dostępnych recitali wiolonczelowych – nie tylko nagrań, które dostawali, ale także tych w internecie, gdzie na youtube swoje dokonania prezentuje wielu muzyków. Rozmawiali z przyjaciółmi i przyglądali się uczniom najlepszych nauczycieli. Z tysięcy wybrali 6 wiolonczelistów, z których każdy grał z nimi przez dwa dni. W tym czasie każdy z nich musiał zagrać aż 38 różnych utworów z repertuaru Kronosów! Każdy musiał nauczyć się także partii kilku nowych instrumentów. Kolejne wymaganie: wpasować się w kilkanaście różnych „ról” każdego z członków zespołu, zależnie od tego, jakie są wymagania w określonym utworze. – Kiedy usiedliśmy z Sunny Jang, która ostatecznie wygrała ten nasz „casting”, stało się coś dziwnego – opowiada Harrington. – Nasza gra wypełniła się przedziwną energią, doskonale się rozumieliśmy. Brzmienie było idealne, jak byśmy byli jednością. Hank, John i ja jednocześnie poczuliśmy, że z Sunny gramy lepiej niż przedtem – śmieje się. Nie mieliśmy wyboru – ona już należała do Kronos Quartet.
Albo jest ta wspólna energia, albo nici z dalszej współpracy. – Jeśli ktoś jest nam pisany, nie możemy wybierać – idziemy do przodu, wiedzeni ciekawością, co z tego wyniknie i gdzie będzie koniec naszej przygody – mówi Harrington. I z reguły intuicja ich nie zawodzi. David opowiada, że kiedy po raz ostatni rozmawiał z Henrykiem Mikołajem Góreckim, który w ciągu kilkunastu lat na zamówienie Kronos Quartet skomponował słynne trzy kwartety smyczkowe, przed samym pożegnaniem Polak powiedział Davidowi jedno ważne zdanie: „Mam nadzieję, że kiedyś się dowiem, jak działa muzyka”. Ten odpowiedział mu: „Henryk, czytasz w moich myślach. Nie rozumiem, jak działa muzyka, skąd się bierze i po co jest. Ale kocham ją. I jestem tak szczęśliwy, że jestem nią otoczony przez 24 godziny na dobę, że nie wyobrażam sobie życia poza Kronos Quartet”.
Dziś Harrington także nie potrafi przewidzieć, dokąd zmierza jego kwartet. Możliwych kierunków jest całe mnóstwo. Dla niego najważniejsze jest to, co po sobie zostawią we wspólnocie muzycznej świata. I może w tym tkwi sens muzyki, o którym mówił Górecki?
Anna Gromnicka
David Harrington w nowojorskim klubie nocnym Le Poisson Rouge, 2010 r.